Šaraparac, Razvrše
Dwa lata przerwy w wyjazdach zagranicznych spowodowane koronawirusem sprawiły, że na rok 2022 zaplanowaliśmy dwa takie wyjazd górskie. Po lipcowej Bułgarii, miała być sierpniowa Czarnogóra pod namiotem. Obydwa wyjazdy mieliśmy odbyć z biurem podróży PTTK z Rzeszowa. Kiedy jednak rezerwowaliśmy miejsce na Czarnogórę i na statusie wycieczki pojawił się napis „Bliska Potwierdzenia”, wydawało nam się, że już nic nie stoi na przeszkodzie, aby ona się odbyła. Niestety po paru dniach po powrocie z Bułgarii okazało się, że wycieczka jest anulowana i tym samym możemy zapomnieć o kolejnej wyprawie górskiej po Bałkanach. Jednak tym razem mieliśmy kupę szczęścia i na swoją wycieczkę przygarnął nas Alek Bar, pomimo iż miał już od dawna zebraną swoją całą górską ekipę. W tej górskiej ekipie znalazł się kolega, z którym byliśmy razem w Bułgarii – Grzegorz . I tyle tytułem wstępu…
20 sierpnia dojechaliśmy do Kolašina – niewielkiego miasta w środkowej Czarnogórze, położonego pomiędzy górami i połączonego ze światem znaną i bardzo atrakcyjną widokowo linią kolejową Belgrad – Bar.
W niedzielę 21 sierpnia rano po śniadaniu pojechaliśmy naszym autokarem do Parku Narodowego Biagradska Gora. Park ten praktycznie w całości obejmuje pasmo górskie Bjelasica. Nie była to daleka przejażdżka bo liczyła ona raptem około 20 kilometrów. Nad Biagradskim Jeziorem znaleźliśmy się kwadrans po dziewiątej rano. Pogoda może nie była idealna, ale zza konkretnych chmur wyglądało jeszcze słońce.
Z początku wszyscy rzuciliśmy się w kierunku jeziora, by uwiecznić go w porannym i słonecznym widoku, który z każdą minutą robił się coraz bardziej mroczny. Jeszcze przed wyruszeniem na szlak do naszej grupy przyczepił się ładny i przyjemnie usposobiony pies, który swoim wyglądem przypominał mi pirata – dlatego właśnie tak go nazwałem. 🙂
Po wyruszeniu znad jeziora przez około 40 minut szliśmy prastarym biogradskim lasem zanim dotarliśmy do większych polan, z których pomiędzy niskimi chmurami zaczynały roztaczać się ciekawe widoki na okoliczne szczyty. Nasz szlak wiódł nas następnie serpentynami aż do osiągnięcia wysokości ok. 1650 m., potem już równą i przyjemną drogą dotarliśmy do Katunu Janketica.
To było miejsce gdzie mieliśmy dłuższą przerwę (ok. 30 min), podczas której można było odpocząć przez kolejnym etapem wycieczki. Był tam nieźle zaopatrzony bufet, w którym można było kupić piwo i kawę – my skorzystaliśmy z tej drugiej opcji, w przeciwieństwie do większość grupy. 🙂
Chwilę później zdobywaliśmy już Bendovac – nie było do niego ani daleko (ok. 600 m.), ani za wysoko (ok. 90 m. różnicy poziomów). Szedłem z przodu grupy, praktycznie zaraz za Alkiem, który powinien nam przewodzić, choć akurat na tej wycieczce mieliśmy czworonożnego psiego przewodnika – pirata. 🙂
Szczyt, a raczej wierzchołki Bendovac’a składały się z kilku skalistych, wapiennych wypiętrzeń, z których było ciekawe widoki na Bigradskie Jezioro, Razrvse oraz na cześć pasma Sinjajeviny. O dziwo pogoda, jak na razie nam dopisywała i po porannym straszeniu ciemnymi chmurami teraz było całkiem ładnie.
Po krótkim postoju wyruszyliśmy wąską ścieżką w stronę głównej drogi prowadzącej na przełęcz Svatovsko groblje. To był bardzo przyjemny fragment wycieczki, bo droga po której szliśmy łagodnie wznosiła się na przełęcz i można się było nieco zrelaksować tym niewielkim wysiłkiem fizycznym. Zza najbliższych pasm przebijały się wieże komunikacyjne na Zekovej Glavie.
Przełęcz Svatovsko groblje osiągnęliśmy około godziny 13. Pierwotnie mieliśmy jeszcze podejść 2 km by dotrzeć do pobliskiego jeziora (Šiško jezero), ale Alek z powodu pogarszającej się pogody zmienił nieco plany i od razu z przełęczy wyruszyliśmy po krótkiej przerwie w stronę Šaraparac’a.
Najpierw musieliśmy jednak zdobyć Crną Lokve, która jest pierwszym wzniesieniem od strony przełęczy. Znaleźliśmy się tam 20 minut później. W pobliżu wierzchołka pasło się niewielkie stado owiec, którym wyraźnie zainteresowało naszego pirata. Początkowo siedział on z nami i kapitalnie pozował do zdjęć, ale kiedy ruszyliśmy na Šaraparac’a pirat poleciał do nich i ślad po nim zaginął – możliwe że właśnie wrócił do pilnowania swoich owiec. 🙂
Przejście pomiędzy Crną Lokve, a Šaraparacem nie było do końca dla mnie komfortowe, bo szliśmy po stromym zboczu, którym nie prowadziła żadna ścieżka i moje buty, które miałem od niedawna, trochę za bardzo zaczęły uciskać mnie po kostkach. Na szczęście trawers ten nie był za długi i już po chwili szło mi się równie komfortowo co wcześniej.
Około godziny 13:50 zdobyliśmy pierwszy z naszych głównych celów – Šaraparac. Niestety nie dane nam było cieszyć się z na pewno przepięknych widoków, bo chwilę po jego zdobyciu całą naszą grupę otoczyły białe chmury.
Nasz przewodnik zarządził tam krótką przerwę – zapewne licząc, że sytuacja z pogodą się poprawi za kilka minut. Jednak nic takiego nie miało miejsca i stwierdził, że schodzimy w dół w stronę katunów, przy których byliśmy blisko 3 godziny temu. Ogólnie to był fajny moment wycieczki, bo Alek na nas popatrzył i powiedział, że większość schodzi, ale jeden kolega (Grzegorz) idzie dalej granią w kierunku Razrvse. To była jakby jego delikatna sugestia, byśmy poszli razem z nim. Nas o takie rzeczy nie trzeba dwa razy prosić i od razu z uśmiechem na ustach ruszyliśmy w to mleko. 🙂
O wyjściu na Razrvse mogę napisać tylko, że nie było strome, niewiele było widać, więc idąc przodem odwracałem się ciągle z obawą czy zobaczę poniżej Asię i Grzesia. Na szczęście wszystko poszło zgodnie z planem i około godziny 14:40 stanęliśmy na najwyższym szczycie, którego wg planu mieliśmy tego dnia zdobyć. Razvrše liczyło 2033 m. n.p.m. i byłoby zapewne pięknym punktem widokowym, podobnie zresztą jak wcześniejszy Šaraparac, ale niestety pogoda uniemożliwiła nam sprawdzenie tej opinii. 🙂
Kolejne metry ten trasy były bardzo przyjemne, bo już było z górki i można było się zrelaksować. W okolicach Lukovicy siedliśmy na chwilę i posilając się bananami nagle usłyszeliśmy odległy grzmot – właśnie nadszedł czas by ruszać dalej.
Następnie przeszliśmy na północną cześć grani – kawałek niżej o mały włos nie pogubiliśmy ścieżki w miejscu gdzie na szlaku były dwa ostre zakręty (prawo, lewo). Później w rzadkim lesie przeszliśmy obok rozpadającego się szałasu, a kawałek dalej spotkaliśmy pana z koniem, który pasł się koło małego jeziorka.
Niby tyle przygód, ale najlepsza czekała nas tuż za rogiem… Powoli nadchodził moment, w którym zaczynaliśmy zbliżać się do Biogradskiego Jeziora, przed nami znajdował się jeszcze ostatni szczyt w tej grani – Jarčeve strane (1753 m.). Chyba nigdy nie zapomnę momentu, kiedy stanęliśmy obok tej ostatniej góry i spojrzeliśmy w dół na drogę, na którą musimy zejść położoną jakiejś 300 metrów poniżej – a to tego wszędzie trawa. 😉
Kolejne 20 minut to było bardzo uważne – nikt z nam nie chciał zjechać pół kilometra w dół. Każdy z nas miał różne sposoby schodzenia – Grzegorz schodził na tyłku, bo bał się o swoje kolana, Asia bokiem, a ja stylem mieszanym. 🙂 Najlepsze jest to, że tędy teoretycznie miała dziś schodzić cała nasza grupa – oj nie byłoby to dla nich miłe przeżycie. Po zejściu na drogę musieliśmy jeszcze przejść przez czyjeś mienie, przy którym na szczęście był uwiązany pies – bo nie wyglądał na zadowolonego kiedy nas obszczekiwał.
Po kolejnym 2 km wędrując bardzo przyjemną i wygodną drogą dotarliśmy do skrzyżowania, które rano mijaliśmy idąc do góry. Nie wiem kto z nas tak idealnie wyliczył czas, czy my czy Alek, ale spotkaliśmy się praktycznie w tym samym miejscu. 🙂
Teraz już tylko pozostało zejście nad jezioro i opicie piwkiem udanej pierwszej wycieczki z pięknymi przygodami. :))